Artykuł pochodzi z: Budujemy Dom 4/2008

Orle gniazdo

Każda budowa przypomina trochę wejście na szczyt, czasem łagodne, spacerowe, kiedy indziej mozolne i strome. Tu od pierwszej chwili nie było wątpliwości: trzeba pozbyć się złudzeń. Będzie stromo. I to dosłownie.

Orle Gniazdo Samochód wspina się pod górę wąską szutrową dróżką udającą drogę. Blisko celu trafiamy nawet na obłudny odcinek równego asfaltu. Co z tego? Trakt ma góra cztery metry szerokości; trudno wyobrazić sobie, co się tutaj dzieje podczas prawdziwej górskiej zimy, gdy obsuwający się po zboczach śnieg zwęża drogę o połowę! Wbrew powszechnej opinii o góralskiej fantazji, nie jeździmy zimą na letnich oponach – śmieje się Radek. – Ale łańcuchy…? No tak, łańcuchy są dobre dla ceprów.

 

A naprawdę starają się jeździć jak najmniej, wszystko jedno – zima czy lato. Przecież jest telefon i Internet, a za spiżarnię wystarczy zamrażarka i składzik pełen domowych przetworów. Raz w roku, kiedy pomidory są najtańsze, przez tydzień nie wychodzę z kuchni: robię zapasy koncentratu – śmieje się Ula – tyle, żeby przez 12 miesięcy starczyło na zupę co niedziela. Z listonoszem mają umowę, że kiedy coś się dla nich pojawi, daje znać sms-em, a list zostawia u najbliższych sąsiadów… 250 metrów niżej.

Pod górę

W Beskidy trafili 11 lat temu, gnani tęsknotą za ciszą, spokojem i przestrzenią. Dla Ślązaków z Katowic droga na południe to kierunek naturalny. Im bardziej teren się wznosi i fałduje, tym lepszy mam nastrój – mówi Ula – W 40-metrowym mieszkanku na osiedlu Zgrzebnioka mieliśmy ściany zabudowane po sufit półkami. Tu niczego nie trzeba podczepiać czy podwieszać, wszystko stoi, jak Pan Bóg przykazał, na podłodze. Poza tym świat się zmienia: dziś kartki, bloki i notesy zastępuje monitor komputera; dziesiątki kredek i ołówków – myszka lub tablet. A Urszula jest graficzką, ilustruje książki dla dzieci, czasem robi rysunki do gazet. Warsztat pracy Radka, inżyniera metalurga i autora specjalistycznych publikacji na ten temat, choć pierwotnie nie tak obszerny, też uległ redukcji: jego laptop w ogóle nie zajmuje miejsca.

 

Dom w górach miał być portem wytch­­nienia; początkowo planowali spędzać w nim soboty, niedziele i wakacje. O działce na sprzedaż dowiedzieli się od przyjaciół wracających tędy z urlopu. Gdy przyjechali i się rozejrzeli, wiedzieli już, że w ich życiu nastąpi zmiana akcentów: to miejskie mieszkanie przejmie rolę czasowego przystanku. Na łące pod świerkowym lasem, pochyłej jak Wielka Krokiew, trudno było ustać, ale widok zapierał dech w piersiach. Jedyny poziomy skrawek terenu zajmowały fundamenty – na sprzedaż wystawiony był pakiet: pół hektara, projekt, pozwolenie na budowę i podwaliny.

 

To bardzo ułatwiło nam decyzję, bo upraszczało sprawę
– opowiada Radek. – W tamtym czasie mieliśmy jeszcze w mieście sporo zobowiązań. Trudno byłoby jeździć co kilka dni w góry po pieczątki. Poprzedni właściciele – też mieszczuchy – kupili działkę kilka lat wcześniej z myślą o budowie małego pensjonatu. Zniechęciły ich trudy karkołomnego dojazdu i okoliczny marazm: drogowe i turystyczne inwestycje planowane tu wcześniej przez gminę, jak to często u nas bywa, utknęły w martwym punkcie. „Pionierzy” marzyli, żeby pozbyć się tego jak najszybciej, dlatego cena była naprawdę okazyjna – zdradza Ula. – I to ona przesądziła.

„Szczyt budowy”

Latem, w sezonie ogórkowym, zabrali się do szukania ekipy, a że okolica nie jest zagłębiem budowlanym, pierwszych wolnych murarzy znaleźli dopiero w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Bielsku-Białej. Ciężarówka, która przywiozła barakowóz, nie miała gdzie manewrować; gdy zrzuciła domek dla robotników wprost na stok, okazało się, że kąt nachylenia podłogi sięga niemal 15°. Niestety, z powodów terenowych innej możliwości nie było – murarze przemieszkali na tej zjeżdżalni prawie pół roku, by wreszcie z ulgą przekazać ją znajomym cieślom. Zajrzałam kilka razy do środka – wspomina Ula. – Obraz nędzy i rozpaczy. Wszystkie graty i ubrania w zwałach pod niższą ścianą, a wśród tego siedzący na polówkach chłopcy, usiłujący nie pokładać się po sobie.

 

Z tych samych powodów w najdziwniejszych miejscach lądowały wszystkie sprzęty i materiały budowlane: bloczki suporeksu, drewno czy betoniarka. Radek, który na początku budowy zamieszkał na kilka tygodni u znajomych w niedalekim Żywcu, wziął na siebie częściowo rolę zaopatrzeniowca w drobnicę. Nasza działka to nie zwykły plac budowy. Zasłużyła sobie na miano prawdziwego szczytu budowlanego – żartuje – Takie miejsce uczy dyscypliny. Kiedy do najbliższego składu jest 20 km po górskich drogach, słowo „zapomniałem” po prostu znika ze słownika.

 

Agnieszka Rezler

Pełna wersja artykułu: Orle gniazdo

Pozostałe artykuły

Prezentacje firmowe

Poradnik
Cenisz nasze porady? Możesz otrzymywać najnowsze w każdy czwartek!