Czy budynek, w którym przebywamy każdego dnia, może wpływać na nasze zdrowie i samopoczucie? Tak i to naprawdę mocno. Choroby nękające mieszkańców zawilgoconych suteren łączono z warunkami bytowymi już dawno. Udowodnienie związku pomiędzy chorobą konkretnego człowieka i miejscem jego zamieszkania nie było jednak łatwe – na jego stan mogły przecież wpływać różne czynniki.
W drugiej połowie ubiegłego wieku dowiedzenie postawionej na początku tezy stało się prostsze. W oddawanych wtedy do użytku biurowcach, wznoszonych z materiałów, które z czasem okazywały się szkodliwe, w dodatku z ograniczoną wentylacją, zatrudnieni tam ludzie masowo zapadali na podobne lub takie same dolegliwości. Które mijały, gdy nie musieli przychodzić do pracy. Szukanie źródła ich bolączek w budynku, będącym elementem łączącym wszystkich chorych, było oczywiste.
W okresie jesienno-zimowym media kierują naszą uwagę na zagrożenia czyhające na zewnątrz – wystarczy na chwilę włączyć telewizor, aby zobaczyć nieszczęśników atakowanych przez deszcz i chłód, którzy zaraz zaczynają kasłać i smarkać. Ale nie dajmy się zwieść – w budynkach wcale nie musi być bezpieczniej – przynajmniej nie we wszystkich. A w krajach rozwiniętych (do takich zalicza się Polska) człowiek spędza we wnętrzach 80% swego życia!
Problem dotyczy nie tylko biurowców, choć tam najłatwiej go zauważyć. Domy jednorodzinne również mogą szkodzić swoim mieszkańcom – gdy są zagrzybione, albo zbyt szczelne (po wymianie okien na nowe, przy zatkanych kratkach wentylacyjnych, bo "ciągnie" zimno...).
Janusz Werner
fot. Fotolia