Najłatwiej jest, co zrozumiałe, z wymianą osprzętu, zarówno tego widocznego (gniazda, łączniki oświetlenia), jak i ukrytego w szafkach czy puszkach elektrycznych. Nie wymaga to zwykle angażowania innych fachowców poza elektrykiem, choć czasem jakieś kosmetyczne poprawki mogą okazać się niezbędne. Kiedy jednak konieczne staje się wykonanie nowego okablowania (obwodów elektrycznych), to trzeba – niestety – liczyć się z tzw. pruciem ścian.
Dlatego o modernizacji instalacji elektrycznej należy pomyśleć przed wykonaniem innych prac remontowych. Jeśli np. zamierzamy wymienić płytki ceramiczne w łazience i kuchni, to zamontowanie przy tej okazji kilku nowych gniazd czy punktów oświetleniowych nie będzie stanowiło większego problemu. Gdy przypomnimy sobie o tym już po położeniu glazury, to... szkoda gadać!
Dwa czy trzy przewody?
Zwykle z całościowym remontem instalacji elektrycznej trzeba liczyć się w przypadku wszystkich domów wybudowanych dawniej niż 20 lat temu. I to nie tylko dlatego, że jeszcze przed ćwierćwieczem w łazience instalowano co najwyżej gniazda dla golarki i pralki (w jeszcze starszych domach często nie ma ich w ogóle!), a w kuchni wystarczyć musiały co najwyżej dwa, trzy gniazda sieciowe.
Dopiero od 1995 roku przepisy nakazują wykonywanie domowych instalacji elektrycznych w taki sposób, że do każdego gniazda zasilającego odbiornik jednofazowy (taki jak lampa czy pralka) prowadzone są trzy przewody: fazowy, neutralny i ochronny. Wcześniej było inaczej – przewód neutralny (zerowy) był tożsamy z ochronnym, a więc do gniazda jednofazowego biegły tylko dwa przewody. Widomym tego znakiem są w starszych domach gniazda elektryczne bez styku ochronnego, czyli bolca zwanego potocznie „uziemiającym” (nawet jeżeli gniazdo, np. w kuchni, ma taki bolec, to zwykle jest on połączony elektrycznie z przewodem neutralnym).
Adam Jamiołkowski
fot. Tema