Artykuł pochodzi z: Budujemy Dom 3/2007

Spiżarki i wędzarki - reaktywacja?

Do starych spiżarni zazwyczaj prowadziły drzwi mniejsze niż do innych pomieszczeń, żeby ograniczyć wymianę ciepła. Drzwi nie miały klamki, tylko skobel, który zazwyczaj ciężko się otwierał. Pewnie dlatego, żeby utrudnić dostęp potencjalnym wyjadaczom łakoci. Niestety, era lodówek zapoczątkowała zmianę przeznaczenia tych pomieszczeń; mniejsze pełnią dziś rolę składzików lub schowków na szczotki, a większe zostały zaadaptowane na... łazienki.Zapach dymu zazwyczaj dawał...

Do starych spiżarni zazwyczaj prowadziły drzwi mniejsze niż do innych pomieszczeń, żeby ograniczyć wymianę ciepła. Drzwi nie miały klamki, tylko skobel, który zazwyczaj ciężko się otwierał. Pewnie dlatego, żeby utrudnić dostęp potencjalnym wyjadaczom łakoci. Niestety, era lodówek zapoczątkowała zmianę przeznaczenia tych pomieszczeń; mniejsze pełnią dziś rolę składzików lub schowków na szczotki, a większe zostały zaadaptowane na... łazienki.

Zapach dymu zazwyczaj dawał się we znaki mieszkańcom tego domu przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Stare drągi w wędzarni na strychu, aż uginały się pod ciężarem szynek, boczków i kiełbas, smakowity zapach wciskał się w każdy zakamarek domu, a pokój na poddaszu był nim przesiąknięty jeszcze długo po świętach. Dzieci w tajemnicy przed rodzicami wślizgiwały się przez małe drzwiczki i skubały ciepłe jeszcze wędliny.

 

Tak właśnie bywało w starym domu, jeśli na strychu stała wędzarnia przykominowa i w niej dojrzewało mięsiwo z okazji wielkich uroczystości rodzinnych i świąt. Konstrukcja takich wędzarni nie była trudna, wystarczyło zrobić ujście do komina, dokładnie wymurować małe pomieszczenie i zaopatrzyć w szczelne drzwiczki. Za palenisko służył stary sagan, który stał na kilku cegłach albo większych kamieniach. Pod polepą wędzarni znajdowały się po prawej i po lewej stronie wgłębienia w ścianie, które pozwalały na umieszczenie w nich drągów z mięsiwem przygotowanym do wędzenia. Najpierw trzeba było wędzarnię dobrze nagrzać. Rozpalało się suchymi trzaskami brzozowymi i powoli dorzucało okorowane polana innych, liściastych drzew, najczęściej buka, grabu, dębu lub wiązu. Kiedy wędzarnia była już nagrzana, a na dnie paleniska pozostał tylko żar, trzeba było mocno zacisnąć powieki, wziąć głęboki oddech i dzielnie wkroczyć do akcji, żeby po omacku zawiesić drągi z mięsem. Nie daj Boże otworzyć oczy – dym szczypał, a w środku i tak nie było nic widać. Trzeba się było szybko z tym uporać, a potem do kotła wrzucić kilka szczap owocowego drewna i szczelnie zamknąć drzwi, żeby samemu nie zostać uwędzonym i by jak najmniej drogocennego dymu wydostało się na zewnątrz. Dwie – trzy godziny wędzenia wystarczyły, żeby szynki i boczki nabrały odpowiedniego smaku i koloru, mogły wisieć w kominie dłużej, jeśli na dworze było chłodno. Nie wolno tylko było ich przesuszyć i w odpowiednim momencie trzeba było je przenieść w odpowiednie miejsce.

 

Dzisiaj nie ma potrzeby urządzania wędzarni wewnątrz domów, bo „wyprowadziły się” do ogrodów i zmieniły w dzieła małej architektury (tzw. wędzarnie ogrodowe). Mają paleniska do grilla, nisze do pieczenia chleba i komory do wędzenia wędlin i ryb. Są budowane z piaskowca, kamienia polnego albo blachy ocynkowanej, ale ich urok ma się nijak, do uroku starych, przykominowych wędzarenek, które nasi dziadkowie i babcie stawiali na strychach lub w piwnicach. Wędzarnie wewnątrz domów nie mają dziś racji bytu, niech więc zostaną w lamusie pamięci, a my przenieśmy uwędzone już kiełbasy i mięsiwo do spiżarki.

 

Porządny dom nie mógł dawniej właściwie funkcjonować bez spiżarki. Pani domu trzymała w niej przetwory, sery, bochny chleba, który piekło się raz na tydzień. W kącie stały worki z mąką, makiem i fasolą, obok beczki z ogórkami i kiszoną kapustą, a z belek pod sufitem zwieszały się pęki ziół, wianuszki grzybów i czosnku, pęta kiełbas i grube szynki. Na wyższych półkach królowały słoiki z powidłami, dżemami i innymi smakołykami, tam też chowano przed dziećmi kandyzowane owoce i świąteczne pierniki, które były pieczone odpowiednio wcześniej, żeby mogły dojrzeć. Na niższych piętrach leżały jabłka, orzechy, stały kamionkowe i szklane pojemniki z przyprawami i różnego rodzaju dodatkami. Były to spore pomieszczenia, ponieważ mieściły zapasy na srogie zimy dla całej, nieraz wielopokoleniowej rodziny. Często zagnieżdżały się tam myszy i niszcząc sporo produktów, potrafiły napsuć krwi gospodyni. Oczywiście, poproszenie o pomoc kota mijało się z celem, ze względu na ryzyko pożarcia przez niego słoniny albo wylizania z garnka śmietany.

Katarzyna Lewańska-Tukaj

Ciąg dalszy artykułu w formacie pdf:


Pobierz wersję pdf: Spiżarki i wędzarki - reaktywacja?

Pozostałe artykuły

Prezentacje firmowe

Poradnik
Cenisz nasze porady? Możesz otrzymywać najnowsze w każdy czwartek!