Jeśli dodać do tego park z ogrodem, którego nie sposób obejść w jeden dzień, budynki gospodarcze, w których zmieściłoby się piętnaście TIR-ów i kilkaset metrów kwadratowych przeciekającego dachu, to łatwo sobie wyobrazić nierealność takiego przedsięwzięcia.
Zdarza się jednak, że w zabytkowych budowlach toczy się normalne, codzienne życie. W wysokich, przestronnych pokojach mieszkają ludzie, po parku biegają dzieci, a na dziedziniec podjeżdżają samochody. Powojenna rzeczywistość podarowała często unikalne zabytki wiejskiej społeczności, która nie dość, że z nich korzystać nie umiała, to na dokładkę przyłożyła rękę do ich rychłego upadku. Większość popegeerowskich wsi może poszczycić się niszczejącym pałacykiem lub dworkiem, którego ruin strzegą nieprzebyte gąszcze parkowych roślin.
O dawnej świetności świadczą jedynie archiwalne zdjęcia przechowywane przez potomków byłych właścicieli, którzy w poszukiwaniu swoich korzeni przemierzają Europę. Zajeżdżają przed rozpadające się ogrodzenie, patrzą z sentymentem i zdziwieniem, jak obraca się w perzynę przeszłość ich rodziny. Niektórzy wracają, podejmują heroiczny wysiłek i próbują tchnąć życie w stare mury. Walczą z wilgocią, odpadającym tynkiem i okoliczną ludnością, która przez lata traktowała obiekt jako źródło opału i materiałów budowlanych.
Poigrajmy sobie z czasem…
Sułów. Małe, ciche miasteczko na Dolnym Śląsku. Do schludnego, okolonego kolorowymi kamieniczkami ryneczku schodzą się wąskie uliczki wciśnięte w szpalery niskich, parterowych domków. Jedna z tych uliczek prowadzi do pałacu (na zdjęciu otwierającym artykuł). Za parkanem, pomiędzy drzewami prześwitują jasne mury. Budowla powstała w latach 80. XVII wieku, później była wielokrotnie przebudowywana i modernizowana, ostatnio w latach 60. XX wieku, co dało szansę na dotrwanie jej w niezłej kondycji do dziś.Aktualny właściciel – Włoch – ma doświadczenie w przywracaniu pałaców do dawnej świetności. Jego zasługą jest renowacja obiektów w Wielkiej Lipie i Siemianicach. Pałac w Sułowie, pokryty nowym dachem, czeka w kolejce na remont. Może już niedługo stare platany dadzą cień spragnionym chłodu spacerowiczom, a wędkarze znów zasiądą na brzegach, porośniętych dziś rzęsą, zielonych stawów sułowskiego parku. Dziś tylko dzieci przekradają się przez dziurę w płocie, żeby pobawić się w chowanego wśród pięknych, pomnikowych drzew.
Pod koniec XIX wieku pałac rozbudowano i zmodernizowano, dobudowano skrzydła boczne, wieże i kilka elementów małej architektury. Niestety proza powojennych czasów nie pozwoliła przetrwać temu zabytkowi. Kiedy pierwszy raz zawitałam tam pod koniec lat 70., pałac był w niezłej kondycji, ale już wymagał remontu. Z mojego kolejnego pobytu w Sztynorcie 18 lat później pamiętam ogromne, drewniane schody, które z holu na parterze wiodły na piętro. Już wtedy nie wolno było po nich chodzić, a uwijający się w środku budynku robotnicy zdawali się dawać nadzieję na lepszą przyszłość sztynorckiego pałacu.
Katarzyna Lewańska-Tukaj
Pobierz artykuł w PDF Kup pan pałac