– Czas się rozdzielić i żyć po swojemu! – zgodnie ustalili matka i syn. Ale w praktyce okazało się to trudne do zrealizowania. Ceny małych mieszkań były zbyt wysokie, a komfort zbyt niski, by oboje godzili się na taką zamianę.
– Wtedy pomyślałem, że zamiast inwestować w dwie niewygodne klitki, powinniśmy kupić ziemię i zbudować wspólny dom – opowiada pan Marcin. – Jasne już tylko było, że potrzebne nam będą dwie oddzielne strefy do mieszkania pod jednym dachem.
Dwa razy taniej, bo kilka kilometrów dalej
Podobne przemyślenia na temat nieopłacalności kupowania mieszkań miał kolega pana Marcina, więc wkrótce panowie razem szukali działek. Oglądali tereny położone bliżej i dalej od miasta, gdzie pracowali. Kiedy okazało się, że cena działek budowlanych z porównywalnym uzbrojeniem, ale oddalonych od siebie o pięć kilometrów różni się aż dwukrotnie, zdecydowali się na te tańsze mimo dłuższego dojazdu. Uznali, że skoro okolica miała dostęp do elektryczności, gazu ziemnego i wodociągu, da się tam na co dzień wygodnie mieszkać.Koledzy kupili podobne działki w bezpośrednim sąsiedztwie, a za swoją pan Marcin zapłacił 70 000 zł. W sąsiedztwie pojawiali się kolejni nabywcy i wszyscy od razu godzili się na współudział w kosztach budowy przyłączy z odległości aż 100 m. Na przyłącze gazowe po podziale kosztów pan Marcin wydał tylko 4000 zł, na wodociągowe – 5000 zł. Ponieważ teren przeznaczano w przyszłości do skanalizowania, nikt nie mógł zbudować przydomowej oczyszczalni ścieków. Miejscowy urząd od dawna nie udzielał na to zgody. Trzeba było zbudować szczelne, betonowe szambo za 5000 zł.
Lilianna Jampolska
Ciąg dalszy artykułu w wydaniu papierowym miesięcznika Budujemy Dom 11-12/2011