Kwiaty w kominie

Print image
Copy link image
time image Artykuł na: 9-16 minut
aktualizacja: 2017-07-06 05:35:25
Kwiaty w kominie

Lubimy słuchać jak w kominie huczy ogień, patrzeć na strzelające z popielnika iskry i cieszyć się spektaklem, jaki odgrywają dla nas płomienie. Mimo że ogień napawa nas często lękiem, to czujemy do niego szacunek i wiemy, że bez niego byłoby nie tylko zimno, ale i smutno. 

Kwiaty w kominie  

Dzięki ogniowi zawsze mamy sobie coś do powiedzenia; choćby to, żeby ktoś przyniósł drew, narąbał szczapek na rozpałkę, czy po prostu był blisko i ogrzał się z nami przy piecu.

Był czas, że rozbierano stare, kaflowe piece, do lamusa odstawiano żeliwne „cyganki”, „kozy” opalane węglem i siermiężne westfalki. Ciepło kojarzyło nam się jedynie z kaloryferem, mało romantycznym piecem c.o., albo ogrzewaniem podłogowym. Czas na powrót do przeszłości. Czas na ogień.

DLACZEGO PALENISKO?

Kominek, gliniany piec, czy tradycyjna kuchnia kaflowa, są naturalnymi paleniskami, jeśli paliwem jest drewno. W drzewie, podczas jego wzrostu, gromadzi się energia słoneczna, olejki eteryczne, woda i inne składniki, które nie dość, że nie są szkodliwe dla środowiska, to jeszcze, na dokładkę, są mu przychylne. Wydostające się podczas procesu spalania: dwutlenek węgla, woda i popiół, wracają do przyrody, która wytwarza tlen.

W drzewie powstaje dokładnie taka sama ilość gazów cieplarnianych, jaka zostaje uwalniana podczas procesu spalania. Podobny proces zachodzi podczas naturalnego rozkładu drewna w środowisku. Las jest dobrem odnawialnym, dbając o niego, zapewnimy sobie stały dostęp do paliwa, w przeciwieństwie do innych substancji grzewczych, których zasobów nie jesteśmy w stanie dokładnie spenetrować, ani prognozować.

 

W proch obracają się polana po to, żeby móc użyźnić glebę, na której wyrosną młode rośliny. Nie ma bardziej naturalnego i bezpiecznego nawozu niż popiół ze spalonego drewna , dlatego paląc w piecu, czy w kominku, bez wahania wysypujmy na warzywne grządki wszystko to, co wymieciemy z paleniska.

Spalanie pni i korzeni drzew liściastych daje wielobarwny ogień   Sami też możemy wpłynąć na kolor płomieni; spalanie pni i korzeni drzew liściastych daje wielobarwny ogień, żółtą barwę możemy uzyskać zwilżając szczapy roztworem soli kuchennej. Wesołe iskierki tańczą w palenisku, kiedy wsypiemy do niego odrobinę bursztynowego pyłu 

OKADZANIE DYMEM

Pierwsze lekarstwo w historii ludzkości? Dym. Wonna mgiełka powstająca z mieszanki różnych kawałków drewna i ziół, od dawna była uznanym medykamentem, na tej wiedzy opiera się dziś współczesna aromaterapia. Wierzymy w to, czy też nie, spróbować można, co nam szkodzi wrzucić do ognia gałązkę jałowca, albo sosny? Nic nie zastąpi cudownej woni świerka, czy brzozy. A kolorowe płomienie? Kiedyś, jeszcze za czasów wczesnej młodości, kiedy wiek pozwalał na spędzenie nocy na plaży, ze znalezionych na brzegu morza, przesiąkniętych solą pni, robiliśmy ognisko i podziwialiśmy jego intensywnie żółte płomienie.

 

Dopiero po latach dowiedziałam się, że odpowiedzialna za to była woda morska, której sól wżarła się w pory drewna. Wyobrażam sobie jaki kolor musi mieć palący się torf, który powstał z drzew zalanych przed wiekami przez morze. Kiedyś był to najbardziej popularny opał wśród mieszkańców Pomorza, wydobywano go nad brzegami jezior i Bałtyku. Tradycją Słowińców było czarne wesele, czyli kopanie torfu, połączone z wielkim przyjęciem.

Kaflowe kuchnie i żeliwne kozy, to przeżytek, ale historia znów dochodzi do głosu; tęsknimy do tych „staroci”, chcemy się nimi zachwycać, choć niekoniecznie we własnym domu. Na zdjęciu fragment wnętrza restauracji „Carska” w okolicy Puszczy Białowieskiej  Kaflowe kuchnie i żeliwne kozy  

Mężczyźni ściągali motykami darń i wierzchnią warstwę ziemi, a potem nożem na długim trzonku kroili torfową ścianę w równe, brązowo-czarne kostki, które następnie układali w piramidki na nasłonecznionej przestrzeni. Wszyscy mieszkańcy wsi zwozili później te torfowe kostki do zagród, był to opał, który musiał wystarczyć na całą zimę, do następnego „czarnego wesela”.

SIĄDŹMY PRZY PIECU

Od wieków życie rodzinne człowieka koncentrowało się przy ogniu. W zawieszonych nad paleniskiem saganach gotowano strawę, omawiano ważne sprawy i grzano zziębnięte dłonie. Ciepło płomieni kojarzy nam się z przytulnością i daje poczucie bezpieczeństwa. Złote ogniki przywodzą na myśl dzieciństwo, wakacje spędzone u babci na wsi, albo własny dom z opasłym kaflowym piecem, w którego duchówce piekło się jabłka z cukrem.

 

Przez wieki paleniska przeszły ewolucję: od kamiennego kręgu, przez gliniane kuchnie, żeliwne kozy i kaflowe piece, aż do współczesnych, eleganckich kominków , w których ogień tańczy za szybą. W wiejskich domach centralne miejsce zajmowały gliniane, a później kaflowe kuchnie . Często stawiano je tak, że palenisko było jedno, w sieni, ale podłączone do niego były piece w sąsiednich pomieszczeniach.

Wnętrze starej, zrekonstruowanej mazurskiej gajówki Wnętrze starej, zrekonstruowanej mazurskiej gajówki
 Kadzidłowo. Wnętrze starej, zrekonstruowanej mazurskiej gajówki. W glinianym piecu ogień roznieca się tylko w jednym palenisku; kanały dymne są tak zbudowane, że zasilają ciepłem kuchnię i komorę znajdującą się w sąsiednim pomieszczeniu. Jest ciepło, z czego zadowoleni są nie tylko ludzie, ale i koty, które zawsze znajdą sobie przytulne miejsce do mruczenia

Wystarczyło napalić w jednym miejscu, żeby po całym domu rozeszło się przyjemne ciepło. Ktoś mógłby zauważyć, że z centralnym ogrzewaniem jest podobnie; pali się w jednym miejscu, ciepło jest w każdym zakątku domu, z tą różnicą, że piec – zawalidroga nie zajmuje pół pokoju. Takim „odkrywcom” rzeczywistości proponuję zawsze, żeby spróbowali zimą przytulić się do kaloryfera. Najlepiej takiego z żeberkami.

 

W bogatych domach, dworach i pałacach, piece przypominały dzieła sztuki; stawiano je z ornamentowanych, często złoconych kafli, ozdabiano gzymsami i kolumnami. Drzwiczki i kratki przywodziły na myśl brabanckie koronki i nic nie wskazywało na to, że wyszły z czeluści kowalskich pracowni. Tak samo wyglądały kominki, które miały nie tylko ogrzewać pomieszczenia, ale też zdobić.

Rzeźbione zwieńczenie pieca   Kute drzwiczki i kratki   Rzeźbione, malowane, złocone kafle, nie należały do rzadkości  
 Stare piece to często arcydzieła sztuki zdobniczej. Rzeźbione, malowane, czy złocone kafle, nie należały do rzadkości, a kute drzwiczki i kratki wyglądały jak brabanckie koronki

Marmurowe gzymsy, rzeźbione kolumny, kunsztownie zdobione zegary i ekskluzywne bibeloty, miały świadczyć o zamożności gospodarzy. Dobrze było, gdy w pobliżu kominka wisiały portrety przodków, żeby goście grzejąc się przy kominku, podziwiali godne pozazdroszczenia pochodzenie pani hrabiny…

„KOZA”

Nie o tym sympatycznym zwierzęciu będzie tu mowa, lecz o piecu, który można było zamontować właściwie w każdym pomieszczeniu, byle było gdzie wylot dymu podłączyć. Może nazwano go tak dlatego, że długa rura odprowadzająca, cztery nogi i krępy tułów rzeczywiście przypominały kozę ? A może złośliwość z jaką często wydobywał się z niego dym, przypominała przekorę tego psotnego zwierzaka? Nazwa może pochodzić też od „wszystkożerstwa” „kozy”, ponieważ kaflowe, lub żeliwne wnętrze tego przenośnego pieca, pochłaniało każdą rzecz jaką do niego wrzucono; szmaty, stare buty, papier. Tak jak koza.

 

Inną wersją „kozy” była „cyganka” – niski, podłużny piecyk z mniejszym niż „koza” paleniskiem, ale z płytą pozwalającą na postawienie jednego, lub nawet dwóch niewielkich garnków. Być może był popula-rny wśród wędrujących po świecie Cyganów, ogrzewał cygańskie wozy i stąd nazwa? Zarówno „kozy”, jak i „cyganki” cieszą się do dziś powodzeniem. Produkowane są zarówno w wersjach prostych (w cenie 300 – 400 zł), jak i ekskluzywnych, nadających się do eleganckich wnętrz (powyżej 1000 zł).

Koza   Koza   Kiedyś wystarczał ludziom krąg kamieni, później gliniane palenisko w kurnej chacie, które w efekcie, po wielu ewolucjach, przerodziły się w… pompy cieplne i inne, nowoczesne systemy grzewcze. Dziś możemy połączyć tradycję z nowoczesnością i cieszyć się ciepłem i bezpiecznym widokiem ognia 

Kto ich dziś używa, jeśli współcześni Cyganie podróżują eleganckimi wozami campingowymi, a budując nowy dom nie przewidujemy kucia dziur na wylot w ścianach w celu podłączenia „kozy”, tylko w odpowiednim miejscu planujemy grzejniki?

W przenośne piecyki chętnie zaopatrują się właściciele domków letniskowych, działkowicze, oraz właściciele różnego rodzaju warsztatów specjalistycznych, w których w grę wchodzi tylko ogrzewanie punktowe. Nowoczesne kozy, to właściwie miniaturowe kominki, które mogą ogrzać naprawdę sporą powierzchnię.

 

Produkowane są najczęściej z żeliwa, ale trafiają się też kaflowe, wykładane szamotem, tak jak dawniej. Bogato zdobione w starym stylu, albo nowoczesne, mogą stanowić nie tylko dodatkowe źródło ciepła, ale także ozdobę naszego domu.

 

Poradnik
Cenisz nasze porady? Możesz otrzymywać najnowsze w każdy czwartek!
Katarzyna Lewańska-Tukaj

 

Dodaj komentarz

Skomentuj artykuł
time image
time image
Zobacz inne artykuły
Poradnik
Cenisz nasze porady? Możesz otrzymywać najnowsze w każdy czwartek!